poniedziałek, 4 lutego 2013

Sesje

   Wczoraj obejrzałam "Sesje" z Helen Hunt do połowy, ale nie dlatego, że film mnie znużył.
Oglądałam go w towarzystwie gości z Polski i śmiało dzisiaj mogę powiedzieć, że film ten najlepiej oglądać w samotności.
   Być może nasze wspólne zakłopotanie wytworzyło zakłócenia w odbiorze. W każdym bądź razie: net zawiódł i wszyscy odetchnęli z ulgą. Jednak dam sobie uciąć rękę, że każde z nas wrócić w swojej samotni i obejrzy film do końca.
   "Sesje" przypomniały mi o wierszu "z cyklu z Jolką", który napisałam kilka lat temu. Pewnie teraz napisałabym go inaczej.
   Jest to jeden z najbardziej moich osobistych tekstów. Ukazał się w "Genach" (rok wydania 2011), chociaż musiałam o niego walczyć z wydawcą.
Oto on.
Sami oceńcie, czy nie jest zbieżny ze scenariusze filmu "Sesje"?




to będzie smutny wiersz, o sensie życia, w tonacji czarno-białej

Ludzie dzielą się na dobrych i złych.
Jolka mówi, że jest zła. Marzy,
by on się nigdy nie urodził,
        kiedy moje marzenia sprowadzają się
        do kwitnących storczykami łąk,
        na wapiennych wyspach Olandii.

Mówię Jolce, że znam taką poetkę,
po polio. Jest szczęśliwa nawet,
gdy się przewraca, a Jolka,
         że to ogromna różnica pomiędzy
         po, a w trakcie i przez
         ponad dwadzieścia lat.

Przed nim wykonałam striptiz
w przedpokoju. Przy świetle, 
przy żarówce setce. Szczypał mnie.
        Nikomu, niczego w życiu  
        nie zazdrościłam, tak jak jemu,
        że nie chodzi do szkoły.

On nigdzie nie chodzi. Czyta
o żywotach świętych. Ogląda
religijne filmy. Kartkuje 
         papieskie albumy. Ma zajęcie:
         śledzi zanikające mięśnie.
         Mówią, że to wszystko po coś, 

choć nie wiedzą po co
on się urodził. Nie dlatego,
przecież, żeby oglądać mnie nagą. 
         Za to ja na pewno po to, 
         bym mogła się przed nim, 
         wtedy, rozebrać.

środa, 23 stycznia 2013

Karma dla psa

fot. ja - na zdjęciu Misiek.


Nie ma psa - powiedziała mama, kiedy zadzwoniła późnym
popołudniem. Mama spędziła kilka dobrych dni u mnie.
Nazywała mnie swoją córeczką, a ja ją moją mamusią.
Jadzia od Koclęgów zajmowała się psem.
Duży był i kudłaty, i uwielbiał lizać.
 
Ale Jadzia nie lubiła lizania, odpychała psa,
a on i tak wskakiwał na jej kolana. Uciekał i wracał.
Obwąchiwał ludzi na przystankach, wył nocami,
bo w nikim nie wywąchał mamy.
Mama musiała wracać.
 
Nie ma psa – powiedziała mama, kiedy zadzwoniła późnym
wieczorem, gdy już rozpakowała walizkę z psiej kiełbasy
i kaszy jaglanej, którą dostała w kościele dla najbiedniejszych
w Unii Europejskiej i wyciągnęła z torebki szczotkę
z prawdziwego włosia do czesania sierści.
 
Szukała, szukała. Wołała, wołała: Misiek, Misiek.
Pies wabił się Misiek jak przystało na porządnego
psa ze wsi, choć nie był swój. Przyplątał się tam
niczym moja mama. Obcy był. Stary był.
I nie lubił dzieci.
 
Nie ma psa – powiedziała mama,
kiedy podniosła już słuchawkę. Czekała.
Czekała. Czekała.
Następnego roku zmarła Jadzia.

czwartek, 29 listopada 2012

Niebajka w formie bajki z okresu peerelu


   Dawno, dawno temu, za górami, za lasami,
nad rzeką Białą, mieszkał Pierwszy Sekretarz
z żoną i córeczką. Byli nowi w obcym miasteczku
i nikt nie kochał ich tak, jak na to zasługiwali.
   Każdy Sekretarz winien mieć syna. Na przykład
w takich słusznie politycznych Chinach, córki
nie rodzą się jako pierwsze. I nastąpiło olśnienie,
jak to zwykle bywa, za sprawą magicznego napoju
albo podszeptu Złego z baśni o „Królowej Śniegu”.
Tyle, że akurat czas bawił się w „Nowe szaty króla”.
   Sekretarz doszedł do wniosku, że winę za
niewdzięczność ludu, ponosi w całości: żona
oraz córka, co nie chciała być chłopcem.
Regularnie, więc kosztował napoju, aby lżej
mu było nieść swojego pecha. A niewierny lud,
w który chciał obnażyć nagość władzy, dbał,
by napoju Pierwszemu nigdy nie zabrakło.
   Pił rano i wieczorem, że nawet nie zauważył
jak żona powiła upragnionego syna. Chłopak był,
a jakby go nie było, czasem spuszczał sobie krew,
żeby sprawdzić czy żyje. Czas nie goił ran,
być może dlatego, że zaczął przyśpieszać: ktoś
przeskoczył płot, wstawił krągły stół, zburzył mur
w sąsiednim kraju, a jeden przez drugiego krzyczał:
    „ umarł król, niech żyje król”.
Żona jakby nie słyszała i jakby niema była. Zabił ją
tyle razy, że trudno zliczyć, choćby każde z was do
liczenia wystawiło wszystkie palce. Jako pierwszy
Pierwszy wziął swój czerwony krawat, lecz ten zawiódł
niczym sierp, niczym młot, niczym sojusznicza flaga.
   Kupił, więc sobie nowy, z prawdziwego, chińskiego
najlepszego jedwabiu. Nawet trochę się zastanawiał: ile
poczwarek nie przekształciło się w dorosłych osobników,
które mogłyby zniszczyć nić, zanim zawiązał go na zawiasie
i skoczył w górę, hen, jeszcze raz, ale za to jak! Że cały,
cały niewdzięczny lud przyszedł złożyć ostatni goździk
na jego grobie. 

wtorek, 3 lipca 2012

Sztuka kamuflażu




Kiedy robię się na bóstwo, nawet lekarze wierzą
w nieśmiertelność. Próbują różnych sztuczek
jak mammograf, aby przekonać się, że pod skórą
mam taką samą torbiel jak pacjentka numer sześć.
Przy okazji wychodzi coś niepokojącego i zalecają 
USG. Śpiewam im to ja chamailéōn, mam długi 
języczek i oryginalne kształty. Wtedy udaje mi się
wymusić receptę dla człowieka z problemami. 
Przyglądają się, kiwają głowami jak pluszowe pieski, 
na tylnej szybie samochodu. Tylko to nie one są 
smutne, lecz ja. Zwykle to nie tramwaj powstrzymuje
budowę strzelistego kościoła, lecz strach. Zbyt  
dobrze jednak śpiewam, żeby mi wierzyć. 





Opowiem wam o życiu jedwabnika, z okazji zbliżającego się Światowego Dnia Zapobiegania Samobójstwom.




Hodowla polega na tym, aby nie dopuścić do 
przekształcenia poczwarki w dorosłego osobnika 
(dorosły osobnik zniszczyłby półtorakilometrową nić).
Lecz najpierw funduje się ciszę i stalą temperaturę,
by poczwarka mogła żyć. Potem następuje poród, 
a dopiero potem poddaje śmiercionośnym działaniom.

Pół kilograma jedwabiu, 
to dwa i pół tysiąca martwych poczwarek. 
Szesnaście warstw jedwabiu zatrzymuje kule.
Jeden krawat zatrzymuje życie. 
Czasem, żeby coś dostać, trzeba coś stracić. 
częściej jednak żeby stracić, trzeba stracić.

Legenda





bratu

Nie jestem poetką, więc mogę pisać ciągle
o tym samym. Jestem ofiarą i ty nią jesteś. Cierpisz
na syndrom sztokholmski, więc sprzedajesz córkom
jego wrażliwość. Opowiadasz, jak grał na fortepianie,
kiedy one ćwiczą gamę. Tak, na tym samym,
porąbanym i wypchniętym z czwartego piętra, tuż 
przed twoim urodzeniem. Twoje córki i tak dorwą się
do moich komnat, bowiem ciekawość jest silniejsza
od reszty uczuć. Dowiedzą się, że człowiek z książek 
był naszym ojcem. Ich zamek runie? Czy odkryją tylko 
nową salę tortur? 

Pogódź się z tym mała dziewczynko


Cierpienie należy do życia. Jeśli cierpisz, znaczy, że żyjesz. Pogódź się z tym mała dziewczynko
- Dorota Terakowska





W klasie jest zawsze jakaś Marysia, koło której nikt
nie chce usiąść. W mojej też była taka dziewczynka
i to nie byłam ja. Uśmiechałam się, chociaż wówczas nikt
jeszcze nie odkrył, że w ten sposób można oszukać mózg.
Oszukiwałam innych. Żyłam w takim zakłamaniu, że teraz
dla równowagi mogę mówić tylko prawdę, a i tak się
przewracam. Kiedy po latach spotykam szkolne koleżanki,
słyszę jaka byłam świetna. Nie pamiętam jak dokuczałam
nauczycielom, bo to nie działo się naprawdę. Naprawdę 
byłam przestraszoną dziewczynką, która musiała wracać 
do domu przed godziną policyjną, kłaść się do łóżka, gdy 
za oknem wołano jeszcze jej imię. Modliła się pod kołdrą, 
żeby tata mówił ciszej, czyją jest dziwką, czyją będzie, 
czyją była, i która dziwka ją urodziła.

piątek, 29 czerwca 2012

podobieństwo do osób, które żyły, jest możliwe



przyjeżdżajcie po mnie natychmiast
napisałam z kolonii w
tysiąc dziewięćset
siedemdziesiątym ósmym
na pocztówce z Warszawy
i ciągle to wołanie jest aktualne


tata zanim zawiązał krawat
wiedział że po niego przyjdą

mówił zobaczycie
oni po mnie przyjdą lecz
zajęci pukaniem się w czoło
nie zapytaliśmy kto

jeśli wy po mnie przyjedziecie
oddajcie mi odwagę bo
sama sobie jej nie odebrałam