Nie ma psa - powiedziała mama, kiedy zadzwoniła późnym
popołudniem. Mama spędziła kilka dobrych dni u mnie.
Nazywała mnie swoją córeczką, a ja ją moją mamusią.
Jadzia od Koclęgów zajmowała się psem.
Duży był i kudłaty, i uwielbiał lizać.
Ale Jadzia nie lubiła lizania, odpychała psa,
a on i tak wskakiwał na jej kolana. Uciekał i wracał.
Obwąchiwał ludzi na przystankach, wył nocami,
bo w nikim nie wywąchał mamy.
Mama musiała wracać.
Nie ma psa – powiedziała mama, kiedy zadzwoniła późnym
wieczorem, gdy już rozpakowała walizkę z psiej kiełbasy
i kaszy jaglanej, którą dostała w kościele dla najbiedniejszych
w Unii Europejskiej i wyciągnęła z torebki szczotkę
z prawdziwego włosia do czesania sierści.
Szukała, szukała. Wołała, wołała: Misiek, Misiek.
Pies wabił się Misiek jak przystało na porządnego
psa ze wsi, choć nie był swój. Przyplątał się tam
niczym moja mama. Obcy był. Stary był.
I nie lubił dzieci.
Nie ma psa – powiedziała mama,
kiedy podniosła już słuchawkę. Czekała.
Czekała. Czekała.
Następnego roku zmarła Jadzia.
Świetnie! Masz dar opowiadania, a historie Cię lubią.
OdpowiedzUsuńNie zapomnij o tym!
Niezmiernie mi miło, że tak myślisz i tak napisałeś. Pozdrawiam Cię Marku serdecznie.
UsuńTakie Twoje lubię najbardziej :-)
OdpowiedzUsuńTo się cieszę, bo ja te akurat strasznie źle traktuję w mojej ocenie i często kasuję, a być może jestem w takim opowiadaniu najlepsza ;-)
UsuńTouche!
OdpowiedzUsuńmnie też, mnie też - zawsze dotyka wspomnienie Miśka. Dziekuję Jarku.
Usuń