czwartek, 29 listopada 2012

Niebajka w formie bajki z okresu peerelu


   Dawno, dawno temu, za górami, za lasami,
nad rzeką Białą, mieszkał Pierwszy Sekretarz
z żoną i córeczką. Byli nowi w obcym miasteczku
i nikt nie kochał ich tak, jak na to zasługiwali.
   Każdy Sekretarz winien mieć syna. Na przykład
w takich słusznie politycznych Chinach, córki
nie rodzą się jako pierwsze. I nastąpiło olśnienie,
jak to zwykle bywa, za sprawą magicznego napoju
albo podszeptu Złego z baśni o „Królowej Śniegu”.
Tyle, że akurat czas bawił się w „Nowe szaty króla”.
   Sekretarz doszedł do wniosku, że winę za
niewdzięczność ludu, ponosi w całości: żona
oraz córka, co nie chciała być chłopcem.
Regularnie, więc kosztował napoju, aby lżej
mu było nieść swojego pecha. A niewierny lud,
w który chciał obnażyć nagość władzy, dbał,
by napoju Pierwszemu nigdy nie zabrakło.
   Pił rano i wieczorem, że nawet nie zauważył
jak żona powiła upragnionego syna. Chłopak był,
a jakby go nie było, czasem spuszczał sobie krew,
żeby sprawdzić czy żyje. Czas nie goił ran,
być może dlatego, że zaczął przyśpieszać: ktoś
przeskoczył płot, wstawił krągły stół, zburzył mur
w sąsiednim kraju, a jeden przez drugiego krzyczał:
    „ umarł król, niech żyje król”.
Żona jakby nie słyszała i jakby niema była. Zabił ją
tyle razy, że trudno zliczyć, choćby każde z was do
liczenia wystawiło wszystkie palce. Jako pierwszy
Pierwszy wziął swój czerwony krawat, lecz ten zawiódł
niczym sierp, niczym młot, niczym sojusznicza flaga.
   Kupił, więc sobie nowy, z prawdziwego, chińskiego
najlepszego jedwabiu. Nawet trochę się zastanawiał: ile
poczwarek nie przekształciło się w dorosłych osobników,
które mogłyby zniszczyć nić, zanim zawiązał go na zawiasie
i skoczył w górę, hen, jeszcze raz, ale za to jak! Że cały,
cały niewdzięczny lud przyszedł złożyć ostatni goździk
na jego grobie. 

wtorek, 3 lipca 2012

Sztuka kamuflażu




Kiedy robię się na bóstwo, nawet lekarze wierzą
w nieśmiertelność. Próbują różnych sztuczek
jak mammograf, aby przekonać się, że pod skórą
mam taką samą torbiel jak pacjentka numer sześć.
Przy okazji wychodzi coś niepokojącego i zalecają 
USG. Śpiewam im to ja chamailéōn, mam długi 
języczek i oryginalne kształty. Wtedy udaje mi się
wymusić receptę dla człowieka z problemami. 
Przyglądają się, kiwają głowami jak pluszowe pieski, 
na tylnej szybie samochodu. Tylko to nie one są 
smutne, lecz ja. Zwykle to nie tramwaj powstrzymuje
budowę strzelistego kościoła, lecz strach. Zbyt  
dobrze jednak śpiewam, żeby mi wierzyć. 





Opowiem wam o życiu jedwabnika, z okazji zbliżającego się Światowego Dnia Zapobiegania Samobójstwom.




Hodowla polega na tym, aby nie dopuścić do 
przekształcenia poczwarki w dorosłego osobnika 
(dorosły osobnik zniszczyłby półtorakilometrową nić).
Lecz najpierw funduje się ciszę i stalą temperaturę,
by poczwarka mogła żyć. Potem następuje poród, 
a dopiero potem poddaje śmiercionośnym działaniom.

Pół kilograma jedwabiu, 
to dwa i pół tysiąca martwych poczwarek. 
Szesnaście warstw jedwabiu zatrzymuje kule.
Jeden krawat zatrzymuje życie. 
Czasem, żeby coś dostać, trzeba coś stracić. 
częściej jednak żeby stracić, trzeba stracić.

Legenda





bratu

Nie jestem poetką, więc mogę pisać ciągle
o tym samym. Jestem ofiarą i ty nią jesteś. Cierpisz
na syndrom sztokholmski, więc sprzedajesz córkom
jego wrażliwość. Opowiadasz, jak grał na fortepianie,
kiedy one ćwiczą gamę. Tak, na tym samym,
porąbanym i wypchniętym z czwartego piętra, tuż 
przed twoim urodzeniem. Twoje córki i tak dorwą się
do moich komnat, bowiem ciekawość jest silniejsza
od reszty uczuć. Dowiedzą się, że człowiek z książek 
był naszym ojcem. Ich zamek runie? Czy odkryją tylko 
nową salę tortur? 

Pogódź się z tym mała dziewczynko


Cierpienie należy do życia. Jeśli cierpisz, znaczy, że żyjesz. Pogódź się z tym mała dziewczynko
- Dorota Terakowska





W klasie jest zawsze jakaś Marysia, koło której nikt
nie chce usiąść. W mojej też była taka dziewczynka
i to nie byłam ja. Uśmiechałam się, chociaż wówczas nikt
jeszcze nie odkrył, że w ten sposób można oszukać mózg.
Oszukiwałam innych. Żyłam w takim zakłamaniu, że teraz
dla równowagi mogę mówić tylko prawdę, a i tak się
przewracam. Kiedy po latach spotykam szkolne koleżanki,
słyszę jaka byłam świetna. Nie pamiętam jak dokuczałam
nauczycielom, bo to nie działo się naprawdę. Naprawdę 
byłam przestraszoną dziewczynką, która musiała wracać 
do domu przed godziną policyjną, kłaść się do łóżka, gdy 
za oknem wołano jeszcze jej imię. Modliła się pod kołdrą, 
żeby tata mówił ciszej, czyją jest dziwką, czyją będzie, 
czyją była, i która dziwka ją urodziła.

piątek, 29 czerwca 2012

podobieństwo do osób, które żyły, jest możliwe



przyjeżdżajcie po mnie natychmiast
napisałam z kolonii w
tysiąc dziewięćset
siedemdziesiątym ósmym
na pocztówce z Warszawy
i ciągle to wołanie jest aktualne


tata zanim zawiązał krawat
wiedział że po niego przyjdą

mówił zobaczycie
oni po mnie przyjdą lecz
zajęci pukaniem się w czoło
nie zapytaliśmy kto

jeśli wy po mnie przyjedziecie
oddajcie mi odwagę bo
sama sobie jej nie odebrałam

wtorek, 12 czerwca 2012

Sansara





Jolka mówi: napisz wiersz o miłości,
bo przecież tyle razy przez to przechodziłaś.

Wiersz o miłości

przygarnęłam kotkę, była pręgowana
z białym brzuszkiem i białymi skarpetkami.
nie była duża, jak to kotka, raczej średniego
wzrostu. nie lubiła wychodzić z domu. raz
ją zmusiłam i nigdy mi tego nie wybaczyła.
teraz ją rozumiem, bo mam to samo. mówią:
to jest karma, to jest coś co zawsze wraca.
nie buntuję się, odkąd przeczytałam, że zasługuję. 
wychodzę rzadko. ostatnio spadło mi żelazo 
poniżej dopuszczalnego poziomu. kotka 
odchodzi na białaczkę, a ja nadsłuchuję 
jak szumi moja własna miłość.

Powrót sąsiada z naprzeciwka, czyli gallus gallus domesticus - "KURA TO ISTOTA ŻYWA"

sąsiadowi wyłączono prąd  
zaraz po tym jak spłonęło  
dziesięć tysięcy kurcząt  
w Boguchwale  
i przestał wierzyć  
w kosmitów  
ma tylko butlę gazową  
do połowy pustą  
gallus gallus domesticus 
powtarza niczym mantrę 

gotuje wodę na chińską zupę  
choć wie że to Chińczycy 
wynaleźli sztuczne wylęganie  
"gallus gallus domesticus"
siorbie by zagłuszyć głosy
czyta: 
„na szczęście nikt nie ucierpiał”  
„pewnie teraz zdrożeją jajka”  

bierze spray i pisze na murze  
tuż pod  „SENS TO MIT”  
„KURA TO ISTOTA ŻYWA”  
Gallus gallus domesticus  
niestety nie jest zaklęciem  
a spray zaczarowanym ołówkiem
- oświadcza starszy aspirant

niedziela, 10 czerwca 2012

Zakalec



"Zapaść" - Joanna Lech widzi umarłych


Też widzę umarłych. Siedzę na przykład z tatą
w kawiarni Państwa Jaźwieckich. Tereska laborantka 
zaraz skreśli totka i kiedy pochyli się, by sięgnąć 
po ołówek, zobaczymy jak spod białego fartuszka, 
wyjrzy koronka, którą kończy się pończoszka.
Tata kupi mi lemoniadę, bo to dobry moment,
gdy przed oczami masz raj (w tym śnie jestem
dorosła, więc wiem, kiedy mogę prosić).
Normalnie nie dałby mi niczego z cukrem
i do kawiarni poszedłby sam. Mama gniotłaby    
ciasto. Kłócili się, a ono rosło, rosło i rosło,
aby się zapaść. Poznałam tajemnicę - piekło 
się za krótko, krócej niż trwały zmartwienia: 
czy zdążymy pozbyć się śladów, zanim wróci 
tata? Ale najlepsze w widzeniu umarłych
jest to, że się ich nie boję.

sobota, 9 czerwca 2012

niekończąca się historia




depresja jest jak atrament, który wszędzie zostawia plamy,
 jak czarna dziura, która pochłania wszystko - zasłyszane



. 
wiecznie to samo - ja i ty.
wypisuję cię z siebie, a ty
nadal siedzisz we mnie
na słoniu z trąbą w dół,
gdy na zewnątrz jest człowiek,
który ma rodzinę i otwarty profil na fejsie,
prawdziwy jak włosy łysej dziewczynki,
narysowane woskową kredką na lustrze.








analiza straty





trzymanie się przeszłości, odbiera teraźniejszość - zasłyszane

chciałam, żebyś umarł.
to nie było żadną tajemnicą.
krzyczeliśmy o tym setki razy,
aż sąsiedzi pozamykali okna i drzwi.

to nie był czas na umieranie, nie ten
moment, gdy wymarzony facet prosi
o numer telefonu. owszem, on zawsze
dzwoni, gdy ktoś inny tulił cię do snu.

miałeś mnie osierocić, a zabrałeś ze sobą.
kiedyś zorientują się, że mnie tu nie ma.
wtedy umrę? ile razy można być martwym?
zapytaj naszego Boga, tato.

środa, 6 czerwca 2012

Gallus gallus domesticus



powrót sąsiada z naprzeciwka


sąsiadowi wyłączono prąd
zaraz po tym jak spłonęło
dziesięć tysięcy kurcząt
w Boguchwale
i przestał wierzyć
w kosmitów
ma tylko butlę gazową
do połowy pustą  
gotuję wodę
na chińską zupę
choć wie
że to Chińczycy wynaleźli
sztuczne wylęganie
siorbie by zagłuszyć głos
„na szczęście nikt nie ucierpiał”
„pewnie teraz zdrożeją jajka”
i bierze spray
i pisze na murze tuż pod 
„SENS TO MIT” 

- „KURA TO ISTOTA ŻYWA”

i za zniszczenie przestrzeni publicznej
stanie przed sądem

Zgodnie z kodeksem wykroczeń, jeśli wyrządzona szkoda nie przekracza 250 złotych, sprawcy grozi kara grzywny lub ograniczenia wolności. Jeśli uszkodzenie mienia przekracza 250 złotych, kara pozbawienia wolności może wynieść od trzech miesięcy do pięciu lat. – Należy pamiętać, że sąd również może orzec naprawienie szkody lub pokrycie kosztów przywrócenia obiektu do poprzedniego stanu” 

dodaje posterunkowy Marcin Dzięcioł

posterunkowy Dzięciół* - nie jest postacią fikcyjną


inspiracje



wtorek, 22 maja 2012

zanim coś zrobię, układam to w głowie




dziecku


cisi strzelą sobie w łeb, powieszą się, by z hukiem
wpaść do worka. odejdę w histerii. dlatego zostawię
list. nie będziesz musiał odświeżać stron, żeby przyjąć
los – po swoim ojcu. wybrałam go tobie, bo nikt z nich
nie odwiedzał miasta samych rond. na arce wszyscy
winni być w parze, więc;
tak wygląda kamyk, rzucony na dno. teraz idź i znajdź
taki, dzięki któremu będziesz mógł być chociaż kaczką.

Cytaty


„Choć to szaleństwo, jest w nim przecie metoda.”
            Autor: William Shakespeare, Hamlet

„Jedyny sposób, by oszpecić piękno, to ukazać jego szaleństwo”
            Autor: Jonathan Carroll, Szklana zupa


„Powiedzieć, co się myśli, jest czasem największym szaleństwem, a czasem najwyższą sztuką.”
            Autor: Marie von Ebner-Eschenbach


„Szaleństwo to niemożność przekazania swoich myśli. Trochę tak, jakbyś znalazła się w obcym kraju – widzisz wszystko, pojmujesz, co się wokół ciebie dzieje, ale nie potrafisz się porozumieć i uzyskać znikąd pomocy, bo nie mówisz językiem tubylców.”
            Autor: Paulo Coelho, Weronika postanawia umrzeć

„Między szaleństwem, a szczerością jest bardzo płynna granica. ”
            Autor: Joanna Fligiel

„Między szczerością, a płytkością granica jest jeszcze płynniejsza”
            Autor: Henryk Fligiel - mój tata.



„Zdrowi na umyśle mają o wiele więcej wyobraźni niż ci, którzy są naprawdę chorzy. Wygadują głupstwa, wymyślają nieprawdopodobne rzeczy. Naprawdę chorzy są łatwo rozpoznawalni. Tkwią głęboko w swoim szaleństwie, osaczeni nim, bezsilni. Nawet szaleństwo ma swoją logikę.”
               Autor: Jean-Christophe Grangé, Purpurowe rzeki

piątek, 4 maja 2012

Blurb dla dziewczyny z mostu





Może na jakiejś niewidocznej gwieździe
Jest niebo dla samobójców?
                              - Pablo Neruda 


kiedy spadałaś, widziało cię kilku kierowców.
jeden zahamował, drugi nie i w tym momencie
otworzyłam oczy. wsłuchiwałam się w piski, 
w głowie, lecz te zewnętrzne stawały się coraz 
głośniejsze. twoje życie wyło na alarm, 
zagłuszyło moje. nadleciał helikopter, 
potem straż rzeczna, nurkowie, pogotowie 
i dzieje się, niestety (jak w arabskim przysłowiu): 
najbliższą z rzeczy jest śmierć, najdalszą – nadzieja.

policja wieczorem rozsyła komunikat:
o dziewiątej trzydzieści utonęła biała,
młoda kobieta. czy ktoś zauważył,
że zniknęła z jego życia, pyta,
zanim pojawiłaś się w moim?

a ty wyszłaś w przerwie (może śniadaniowej),
aby w końcu zamieszkać na niewidocznej gwieździe.








PS. Dziewczyna z wiersza - rzuciła się z mostu wczoraj. Nie  znaleziono jeszcze ciała. Poszukiwania ustały. Policja szuka wśród zaginionych kobiet jej domniemanej tożsamości, która mają porównać z opisem kierowców, świadków wczorajszego zdarzenia. Lokalne gazety zamieszczają komunikaty z zapytaniem, czy ktoś zauważył nieobecność kobiety miedzy dwudziestym a trzydziestym rokiem życia.

środa, 2 maja 2012

Popołudnie w Ratingen


W Ratingen jest ogród i my jesteśmy w tym ogrodzie.
Helga stawia na stole obiad, w żaroodpornym naczyniu.
Będą jeszcze lody waniliowe z wiśniami w gorącym syropie
oraz sernik na srebrnej tacy. Idealnie. Popołudniowe słońce 
schowało się za wysokimi jodłami. Kwitną azalie.
On mnie kocha. Czekał na mnie. Siedzi naprzeciw.
Patrzy. Pokazuje ruchem ręki okruch na mojej twarzy.
Czuję jak podnosi mi spódniczkę i zagląda we mnie.
Okruch uwiera, drąży dziurę, przez którą teraz
wszyscy zobaczą jak pada deszcz.

wtorek, 1 maja 2012

bez tytułu


Joanna Fligiel w rozmowie z Grażyną Koszewską

14. stycznia 2012 rok dla ŚSG na zlecenie Ewy Świąc.





Grażyna Koszewska: Witam Cię, Asiu, bardzo serdecznie i dodam na wstępie, że bardzo się cieszę i dziękuję za to, że przyjęłaś zaproszenie do wywiadu. Żałuję, że nie możemy spotkać się osobiście, ale w dobie oplatającej nas sieci internetowej i szybko mijającego czasu, spotkania towarzyskie niestety w większości przeniosły się na wirtualny grunt. Przeglądam na bieżąco zdjęcia, które zamieszczasz na Facebooku. Jesteś odważna?

Joanna Fligiel: Myślisz Grażynko, że profil Joanny Fligiel należy do szczególnie odważnych? Raczej myślę, że jestem "tchórzem". Od lat uprzykrzają moje życie ataki paniki, które nawet zdarzają się nawet wtedy, kiedy bardzo dobrze się czuję. Ona taka jest, atakuje z zaskoczenia, chce trafić kogoś w chwili, kiedy najmniej się spodziewamy. To przebiegła choroba. Poza tym lubię łatwe sukcesy. To z odwagą ma niewiele wspólnego.



G.K.: Myślę, że jesteś otwarta na ludzi. Jesteś piękną, interesującą kobietą o tajemniczym spojrzeniu. Słowo „tchórz” ma dla mnie pejoratywne zabarwienie i nie oceniam ciebie z tej perspektywy. Ta panika, o której wspominasz, dotyczy konkretnych sytuacji?

J.F.: Nie boję się pająków, myszy, ciemności ani samotności, jeśli o to chodzi. Boję się tylko i aż, utraty kontroli nad własnym ciałem na oczach innych ludzi. Medycyna twierdzi, że mój mózg błędnie informuje, bije na alarm z powodu niebezpieczeństwa, którego nie ma. Ostrzeżenie jest tak wiarygodne, że trudno w nie nie uwierzyć. U mnie objawia się głównie wrażeniem, że tracę równowagę, spadam, tętno głupieje, za szybko, za płytko oddycham, w końcu tracę kontrolę nad ciałem - mdleję. Lęk, że stracą kontrolę na oczach innych, wywołuje uczucie wstydu, wstyd potęguję objawy szczególnie w miejscach, gdzie wydaje mi się, że wszyscy na mnie patrzą (uśmiech). Panika to strach nieuzasadniony, obawa przed czymś, czego nie ma. Nie powinno mylić się paniki ze strachem - strach może uratować życie, panika jest chorobą, które może je zrujnować. Nie mylcie też paniki z histerią, bo z nią również nie ma nic wspólnego.To z powodu paniki unikam gali. Internet jest dla mnie idealnym miejscem, mogę w pełni być sobą.



G.K.: Na Liternecie, gdzie jest ponad pięćdziesiąt twoich wierszy, napisałaś otwarcie o swojej przeszłości. Nie będziemy o niej mówić w sposób bezpośredni, bo wiele opisałaś w wierszach. Twoje życie zdeterminowało kierunek pisania. Masz jakiś swój ulubiony wiersz?

J.F.: Szkoda, bardzo cenię bezpośredniość (uśmiech). Mój ulubiony wiersz to Trzecia. Jest ulubionym większości moich czytelników, dlatego i moim. Widocznie akceptacja, płynąca z zewnątrz, jest mi do „ulubienia” niezbędna. O czym jest ten wiersz? Zacytuję Waldka Kazubka "Joanna Fligiel w słynnej Trzeciej puściła temat dosłownie przez własną macicę, opowiedziała Historię i Dramat, ale poprzez dzień dzisiejszy, wspomnienie babki i dramat współczesnej kobiety bezpłodnej."
Trzecia to historia z trzech perspektyw: osobistej, rodzinnej i narodowej, napisana moim "ulubionym" stylem: krótkimi frazami i rymami. Można przeczytać tekst w Strefie Twórczości.



G.K.:Trzecia to doskonały tekst. Przemyślany i wyrwany z serca. O bezpośrednim wpływie życia na wiersze nie chciałam rozmawiać, ale w sumie może powinnyśmy? Jak sądzisz, gdyby Twoje życie było inne i gdyby nie traumatyczne zdarzenia, których byłaś nie tylko świadkiem, ale i uczestnikiem, byłabyś kimś innym? Jesteś dumna z siebie? Akceptujesz wszystkie swoje decyzje teraz po czasie?

J.F.: Moja poezja - moje życie, stawiam znak równości, ale to nie oznacza, że gdy nie piszę, to nie chce mi się żyć. Nie wiem, czy pisałabym wiersze, gdybym miała inny bagaż doświadczeń, może tak, ponieważ mój pierwszy był o Wojsku Polskim i napisałam go w pierwszej klasie szkoły podstawowej. I jak zaczęłam w pierwszej klasie, tak piszę do dzisiaj, inna sprawa, że większość moich prac ląduje w koszu. Jednak od momentu odkrycia portali literackich już tak dużo ich nie znika, ale rzadziej je piszę. Oczywiście nie wszystkie teksty sprowadzam do traumatycznych przeżyć z z dzieciństwa, czy do samobójstwa taty, ale jednak on jest dominującym "bohaterem lirycznym". Ostatnio w ogóle nie piszę już o tamtych wydarzeniach. Może, na szczęście, wypisałam się? Dumna? Ocena decyzji? Trudne pytania. Odpowiem na nie za kilkadziesiąt lat. Mam nadzieję (uśmiech), że będę wtedy chociaż z jednej rzeczy dumna.



G.K.: Jest ktoś na kim się wzorujesz - autorytet?

J.F.: Z autorytetami mam problem, a raczej z brakiem autorytetów. Rodzice za szybko przestali być dla mnie wzorem do naśladowania, a brak autorytetu ze strony rodziców powoduje, że dziecko jest samotne i zagubione, dlatego bardzo ważne jest zrozumienie i wzajemny szacunek w rodzinie. Jeśli autorytetem przestają być rodzice, to dziecko szuka go w szkole. Niestety tu też moje doświadczenia są negatywne. Tata pozywał dyrektora podstawówki z ramienia swoich służbowych obowiązków. Procesy trwały latami, a ów dyrektor był również moim wychowawcą, żona wychowawcy naszym pediatrą. Cóż, mnie i mojemu bratu nie było w tej szkole najłatwiej. Brat zapłacił najwyższą cenę, powtarzając piątą klasę, choć na pewno sobie na to nie zasłużył. Został z dwóch przedmiotów: zajęć praktyczno technicznych i języka rosyjskiego. Zdolny i wrażliwy chłopak powtórkę plus brak oparcia w domu przypłacił depresją. Może właśnie z powodu braku autorytetów w okresie dorastania czuje się cały czas odrębną częścią świata. Owszem, podziwiam i doceniam intelekt, talent, życiową postawę, sukces wielu osób, ale nie zauważam u siebie oddziaływania wyzwalającego bądź ujarzmiającego, więc trudno nadal mówić mi o autorytetach w stricte znaczeniu tego słowa. Nie wzoruję się też żadną twórczością, chociaż bardzo dużo czytam. Uciekam wręcz w lekturę lub film. Inny świat zawsze wydawał mi się lepszy, lecz zbyt nierzeczywisty, żebym chciała, czy mogła do niego należeć. Wszystko robię po swojemu (uśmiech). Może echo któregoś z autorów możemy znaleźć w moich wierszach, ale nie jest to świadome działanie.



G.K.: Bardzo cenię Twoją szczerość, jak również próbę rozrachunku z przeszłością. Nie poddajesz się jej, nie dajesz sobą manipulować, chociaż konsekwencje permanentnego strachu pozostawiły ślad. Twoja poezja gatunkowo jest wpisana w taką ciemną sferę życia, o której wielu nie chce mówić, chociaż takie sytuacje powinny być napiętnowane. Chciałabyś opowiedzieć, jak wyglądało Twoje dzieciństwo i jak Twoja rodzina walczyła z „ciemną stroną”?

J.F.: Jeśli zaczęłabym opowiadać, napisałybyśmy, Grażynko, książkę. Odsyłam ciekawych odpowiedzi do moich wierszy. Proszę jedynie (czytelniku) nie zapomnieć, że "Przemoc domowa nie jest sprawą prywatną. Przemoc domowa to przestępstwo" i jeśli za ścianą usłyszysz coś podejrzanego – reaguj. Lepiej ośmieszyć siebie niż nie pomóc komuś, komu twoja interwencja może uratować życie, czasem nawet dosłownie. W minioną wigilię Bożego Narodzenia dziewięć osób zginęło z rąk współmałżonka w awanturze domowej.



G.K.: Jak powstają Twoje wiersze? Gdzie je zapisujesz?

J.F.: Obecnie wyłącznie za pomocą klawiatury i puszczam do sieci. Dlatego nazywam siebie poetką internetową, tam mnie też najczęściej można spotkać.



G.K.: To, że nazywasz siebie poetką internetową to jedno, ale poza poezją publikowaną w tej formie, wydałaś na papierze dwa tomiki: Autoportet - nagroda w konkursie, zorganizowanym przez East Bay American Association - „Debiut 2008 i Geny - nagroda Grand Prix w III Ogólnopolskim Konkursie Poetyckim „O Granitową Strzałę”. Chciałabym zapytać o tę drugą nagrodę, ponieważ, po ogłoszeniu wyników, pojawiły się głosy sprzeciwu oraz informacje o tym, że wysłałaś zestaw opatrzony godłem, który był jednocześnie twoim nickiem, używanym na portalu literackim Truml. Sugerowano, że to incydent, który kwalifikuje zestaw do odrzucenia z konkursu a dodatkowo fakt, że zostałaś nagrodzona, zostało odebrane jako naganne i obrzucone inwektywami treści: „że to obrzydliwe i jawne świństwo”. Jurorom też się „oberwało”. Opowiesz nam kulisy sprawy?

J.F.: Tak, orgia nienawiści rozpoczęła się na blogu Ewy Bieńczyckiej i została przeniesiona na liternet, gdzie już jako jedna z użytkowniczek portalu czułam się wywołana do odpowiedzi, więc odpowiedziałam: użycie tego godła było głupie, chociaż msz. nie powinno wywołać burzy zarzutów i podejrzeń o kolesiostwo, ponieważ żadnego z czworga jurorów nie znałam, a z tym akurat nickiem niewiele osób mnie kojarzyło, pisałam pod nim bardzo krótko. Osobiście miałam przyjemność poznać tylko organizatorkę konkursu i redaktorkę mojej książki tydzień po uroczystej gali "Granitowej Strzały". Przecież prościej byłoby wysłać zestaw wierszy opatrzony godłem, którego nikt nie kojarzy, ale za to powiadomić osobiście domniemane znajome jury o sobie i w ten sposób uniknąć pomówień i zgarnąć nagrodę? Że też nikt z tych inteligentnych osób nie pomyślał w ten sposób, gdy snuł teorie spiskowe na temat moich koneksji i wygranej. Pomimo tej całej afery nadal uważam, że moje zwycięstwo było czyste i z owej czystości czerpię radość. Zastanawiam się - jaki huragan wywołałbym fakt, gdybym teraz na konkurs wysłała wiersz pt Joanna Fligiel, bo przecież taki napisałam i nigdzie na papierze nie był publikowany (uśmiech), ale czuję niesmak po ostatniej aferze, więc nigdzie żadnych tekstów nie wysyłam. My Polacy jesteśmy liderami nieufności, a my "poeci" biegniemy w peletonie. Najgorsi są jednak Ci, którzy czerpią perwersyjną radość ze szpiegowania. Każdego można zniszczyć, zarzucając mu brak szlachetności i to wcale nie dlatego, że sami nie jesteśmy szlachetni, tylko trudno nam uwierzyć w cudzą bezinteresowność. Ale dlaczego? I czy czasem nie jest tak, że sam brak wiary w czyjąś szlachetność, nie ograbia nas z szlachetności? W ostatecznym rozrachunku to dobrze, że wydano moją książkę. Całość uzyskanego dochodu ze sprzedaży Genów przekazałam inicjatywie "Ratujmy dzieci" - bezgotówkowo, chętni wpłacali bezpośrednio na konta szkół dowolne kwoty, jak się okazało wcale nie tak mało. Geny nakarmiły sporo dzieciaków i karmią nadal, gdyż niektórzy wpisali sobie wpłaty w kalendarz wydatków. Jestem z nich dumna.



G.K.: Przeczytałam wiele twoich wierszy i najbardziej lubię te, w których opisujesz jakieś osoby, np. Rozpacz, Cyganiak, … o Ewce, Wujek Chlebny…. Czy temat wiersza jest przypadkowy, czy nagle wpada do głowy, chodzisz z nim kilka dni i wreszcie pewnego poranka powstaje wiersz?

J.F.: Różnie z tym bywa. Cyganiak pisał się długo, dojrzewał. Wujek Chlebny (jeden z najważniejszych dla mnie wierszy, poświęcony mojemu prawdziwemu wujkowi, oficerowi policji, ofierze Zbrodni Katyńskiej i jego żonie, którą zabrało Gestapo i również zniknęła bez wieści jak wujek) oraz Ewka jeden długi dzień. Rozpacz powstała w pięć minut. Wszystkie wiersze z moim "najważniejszym" bohaterem lirycznym napisałam w pięć minut. Tak, wierszy z tatą nie piszę, wiersze z tatą wypluwam.



G.K.: Jak mąż odbiera Twoją twórczość? Kto jest pierwszym odbiorcą?

J.F.: Jak odbiera mój maż moją twórczość? Nie wiem. Zaraz zapytam. Mówi, że jest dumny. Na pewno ma na myśli wiersze, przez które sam się prześlizgnął (uśmiech). Rymowane liryki podobają mu się najbardziej. Peter to duży chłopak i duży zazdrośnik (uśmiech) nie lubi wierszy sprzed naszej historii. Cyganiaka ceni najwyżej, gdyż był bliskim przyjacielem bielskiego poety Stasia Goli, a wiersz jest poświęcony jego pamięci. Natomiast mój pierwszy odbiorca to anonimowy czytelnik z sieci, chociaż ostatnio coraz mniej anonimowy, ponieważ wszyscy znamy się z portali społecznościowych i zaczyna mnie to deprymować przed wklejaniem kolejnych tekstów. Może powinnam wklejać utwory pod pseudonimem? Coraz częściej tak myślę.



G.K.: To byłoby ciekawe z socjologicznego punktu widzenia, ale czy ja wiem? miałoby to służyć oczekiwaniu na obiektywne komentarze? Myślę, że komentarze zawsze będą subiektywne. Wydaje mi się jednak, że dyskusje pod wierszami są bardzo cenne – oczywiście nie wszystkie….

J.F.: Powtórzę za Elżbietą Lipińską (wywiad z ŚŚG): "publikacja w Internecie jest cenna ze względu na błyskawiczną łączności z czytelnikiem i możliwość odnotowania ich reakcji". Jednak im dłużej pozostajemy na jednym portalu i nawiązujemy (siłą rzeczy) z czytelnikiem głębsze relacje, często zaczynamy śpiewać w chórku, a to bywa bardziej żałosne niż wartościowe. Zależności grzecznościowo-wdzięcznościowe nie tylko zabierają cenny czas, przede wszystkim usypiają naszą intuicję poetycką, ograbiają nas z indywidualności.



G.K.: Twoje wiersze są bardzo osobiste. Poeta to taki trochę ekshibicjonista. Nie obawiasz się nadmiernej szczerości w poezji? Tego, że odkrywasz swoje uczucia, że każdy ma możliwość poznania twojej historii? Jak znajomi, rodzina reagują na to?

J.F.: Nie ma czegoś takiego jak "nadmierna szczerość w poezji". W poezji nie można być nieszczerym. Poezja jest najbardziej osobista ze wszystkich sztuk. Traktuję ją niezwykle poważnie. Nie nabieram czytelnika na wymyślone emocje, dzielę się tymi, które mam. Jeśli opisuję coś, czego byłam świadkiem, to tylko z pozycji obserwatora, a nie uczestnika, którym nie byłam. Moja mama bywa zażenowana, kiedy mnie czyta, ale nigdy nie powiedziała: ”dziecko przestań pisać”, rozumie, że muszę. Syn nie interesuje się. Moi znajomi nie czytają książek poetyckich, nawet moich i to mi nie przeszkadza, a nawet lubię to (uśmiech).



G.K.: Ostatnio w rozmowie z innym poetą dowiedziałam się, „że najgorszą rzeczą jaką może zrobić poeta, jest traktowanie poezji jako terapii. Tekst to nie spowiedź, jeśli starasz się rozliczać z czymś ze swojego życia to piszesz szczerze, a szczerość, prawda, to są najgorsze rzeczy jakie mogą spotkać sztukę”. Wiem, że odpowiesz coś zupełnie sprzecznego…..

J.F.: Kto z nas lubi dorodne ziemniaki, które po przekrojeniu są czarne w środku? Nie pamiętam kto to powiedział, ale zgadzam się z tym, że artysta jest we współczesnym świecie ostatnią nadzieją na prawdę. Tworzenie jest dla mnie adekwatne z życiem. Poezję traktuję serio, najczęściej jak wentyl, bez niej bym pękła. Dzięki niej mogę wypuścić nadmiar gromadzących się emocji. Piszę dlatego, żeby pomóc sobie. Ocenę wartości mojej poezji pozostawiam czytelnikom. Nie zawracam sobie tym głowy.



G.K.: Czujesz się spełniona jako kobieta i poetka?

J.F.: Jako poetka nie. Nie napisałam jeszcze wszystkich wierszy, a z tych których jestem zadowolona jest tylko kilka. Niestety, nie zawsze umiem znaleźć słowa do wyrażenia tego, co naprawdę czuję. Lecz jako kobieta tak. Czuję się spełniona. Poczułam spełnienie dość dawno, w dniu urodzin mojego syna, dwadzieścia dwa lata temu. Uważam narodziny dziecka za najważniejsze i najpiękniejsze wydarzenie, jakiego doświadczyłam, nieporównywalne z żadnymi innymi radościami, które mnie później, czy wcześniej spotkały.



G.K.: Czego sobie życzysz w Nowym Roku? Masz jakie postanowienia?

J.F.: Życie jest fascynujące i pełne niespodzianek, więc nie robię sobie żadnych postanowień noworocznych. Największą radość sprawiają mi rzeczy, których nie planowałam. A może nie robię postanowień, bo nie umiem żyć pod presją? Zdobywać wytyczonych szczytów, nawet jeśli sama sobie je wytyczam (w góry też nie chodzę). Być może jestem za mało ambitna. A życzę sobie serotoniny w dostatecznych ilościach (uśmiech).



G.K.: Pozostaje mi życzyć tego samego, jak również kolejnych pięknych i mądrych wierszy. Bardzo serdecznie dziękuję za wywiad.

J.F.: Dziękuję Grażynko.

poniedziałek, 30 kwietnia 2012

jestem talerzem


tak, jestem talerzem. białym, gładkim talerzem.
tonę w zmywarce. jestem jęczącym, tonącym,
białym, gładkim talerzem. tonę przy ostatnim
płukaniu. wybudzasz mnie w krytycznym momencie,
więc to jednak program skrócony. mówisz; normalnie,
kiedy ludzie toną we śnie, nie są talerzami. wyjąć
dzbanek. nalać sok, rozgnieść proszek w proszek.
one wszystkie są gorzkie, więc jak to zrobić w afekcie.
wierzę: bóg jest dobry, widzi, co dzieje się w zmywarce.
nie słódź jej. pamiętaj, śmierć musi zrobić to sama.

czwartek, 19 kwietnia 2012

tobie

przynajmniej wychodzisz z domu
nie dręczą cię chłopcy o gładkiej powierzchni
na której można już tylko się poślizgnąć
zapachy na wiotkiej skórze utrzymują się dłużej
zalega w zagłębieniach bruzd channel 5
wiosną wystarczyło zielone jabłuszko
by być piękną farbujemy włosy
przyciemniamy światła
nakładamy tiule
aż po noc
a świt nadchodzi z blaskiem
bakteriobójczych świetlówek

wtorek, 17 kwietnia 2012

gdyby babcia miała wąsy

gdyby tata umarł normalnie, zostałabym poetką.
moje wiersze z trzeciej klasy byłyby pierwszymi
jakie zachowałaby pamięć. bezcenny uśmiech
dziadka, kiedy pisałam wesołe piosenki o ułanach, 
rozpromieniałby teraz moją jasną duszę. gdyby
tata nie pił, nie napisałabym wiersza o popielatej
sukience, którą wyciąga kijem z rzeki radosne
dziecko, ku docenieniu mojej siedemnastoletniej
weny, przez szacowną komisję złożoną z kilku
dorosłych chłopczyków, znawców od dziewczęcych
sutków i rymowanych wierszyków. gdyby tata nie bił,
zostałabym chirurgiem. miałabym spokojne dłonie.
precyzyjne cięcia dotyczyłyby ludzkiej skóry. gdyby,
gdyby tata, gdyby tata. mój tata miał wąsy – serio.
gdyby mi ufał, nie przysięgałabym na swoje życie ani
na dziecko byle frajerom, nie dopasowywałabym się
jak wspomniana sukienka, która nasiąka wodą, otula
chłodem, żeby potem zsunąć się i skończyć na kiju.
gdyby tata był zdrowy, stać by mnie było na lepsze
metafory.

poniedziałek, 16 kwietnia 2012

czterdzieści cztery



pierwsze uderzenie gorąca i znów,
i znów boję się, że większość rzeczy
zrobiłam za wcześniej lub za późno.
za wielu średnich i wysokich, łysych
i z włosami do ramion, widziałam z bliska.
nie wspomnę imion nawet tych, które
pamiętałam długo po rozstaniu. miałam
za duży biust, by mieć klasę, wiedziałam
już w podstawówce. nadawałam się
na gwiazdę telenoweli rodem ze świerszczyka,
wygrzebanego w brudowniku na początku
lat osiemdziesiątych i takie wiodłam życie,
głęboko schowane pod ciężarem, zamiast 
zapakować, wyrzucić. spostrzegłam co 
mnie przygniata. mój tata przestał pić 
i żyć, ale dla nas było za późno. dosłownie. 
zawisł za drzwiami pokoju, spałam w nim 
po jego śmierci zbyt długo, lecz wtedy 
ktoś musiał przekonać się czy nie śnię. 

poniedziałek, 26 marca 2012

Prawdziwy mężczyzna musi umieć wiązać krawat

Trzeci krawat
    Czasem zastanawiam się, czym kierował się w doborze krawatów. Dwa poprzednie były gorszej jakości i nie wytrzymały obciążenia. Ostatni wytrzymał. Z tego krawata, który wytrzymał, zawsze był zadowolony. Krawat miał ciekawy deseń, ciepłe barwy. Pasował w zasadzie do wszystkiego. 
Takie jedwabne, żakardowe krawaty tworzą najlepsi włoscy styliści. Ręczne szycie i wysokiej jakości wkład są gwarancją, że krawat długo zachowuję wyjątkowość. Pod jakim kontem je oceniał, gdy kupował krawaty? Po względem fasonu, trendów w modzie, czy wytrzymałości? Wyobrażam sobie, jak w eleganckim salonie męskiej mody gładzi jedwabną strukturę materiału, a umysł niczym rzutnik wyświetla obrazy: " ja w biurze", "ja na przyjęciu", "ja za drzwiami gościnnego pokoju". 
Potem myślę o jedwabnikach. Ile pracy kosztował jedwabnika taki krawat. Ile zawierał jedwabiu, który chroniłby gąsienice przed drapieżnikami podczas przepoczwarzania. Czy fakt, że jedwabnik został udomowiony również oznacza,i że nie spotkam go już na spacerze?  Naturalny jedwab nadaje krawatom szlachetność i elegancję. Chińczycy niegdyś karali śmiercią za wywóz jedwabników z kraju, ale nie ma takiej kary, która by powstrzymała chciwość, więc przemycano jaja jedwabników i ich morwy w inne rejony świata, i w ten o to sposób Włosi uszyli i sprzedali krawat tacie. 
Pierwszym narzędziem nie był jednak jedwab tylko przewód elektryczny. Kabelek od przenośnego kaloryferka, którym dogrzewaliśmy łazienkę. Trudność mógł sprawić węzeł. Tata nigdy nie był zuchem ani żeglarzem. Być może kabel był za gruby. Za to wiązanie krawatów było umiejętnością, jeśli nie wrodzoną, to bardzo dobrze wyćwiczoną i najistotniejszym kryterium w doborze zięcia. Pamiętaj - prawdziwy mężczyzna musi umieć wiązać krawat, powtarzał tak często, że zapamiętałam. Trzeci krawat był na tyle solidny, że dopiero po odcięciu trafił z ciałem do worka. Dlaczego najpierw użył dwóch słabszych krawatów? Dlatego, że były starsze, brzydsze, słabsze? Jaką logiką posługiwał się, wybierając mocny krawat dopiero za trzecim razem? Może było mu szkoda? Taki piękny, włoski, drogi krawat. Po co niszczyć taki świetny krawat? Może miał nadzieję być w nim pochowany? Może myślał, że przyda się jeszcze mojemu bratu? Czy w ogóle o nim myślał? Wówczas zostawiłby wskazówki, a oprócz oświadczenia o zdrowych zmysłach niczego więcej na piśmie nie zostawił. Może nie chciał czuć jak się rwie ten jego włoski szyk? Zawsze tak troszczył się o rzeczy. Być może wiedział, że właśnie ten go nie zawiedzie, a potrzebował poprzednich prób? Takie preludium. Wstęp do większego dzieła. Na muzyce znał się równie dobrze jak na estetyce. Lecz  tym razem na elegancję też nie stawiał, raczej na wygodę, że tak powiem.:powiesił się w granatowym dresie z adidasa.

piątek, 23 marca 2012

miało być na fb, ale zapiszę sobie tutaj.

Za trzy dni rocznica śmierci mojego taty. To dla mnie najgorszy okres w ciągu roku. Nasze relacje były bardzo skomplikowane, oparte na obopólnym rozczarowaniu. Staram się skupiać na ostatnich latach, gdy między nami rodziła się miłość i wszystkie pokrewne uczucia jak np. wybaczenie, a nawet zrozumienie. Pamiętacie na pewno lidera zespołu Universe - Mirka Bregułę, właściciela bardzo charakterystycznego głosu. Jego przyjaciel Elo Badura mówi dla http://www.pepe-tv.de/ - że gdyby zadzwonił, że gdyby.. mógłby zmienić bieg historii. Moje myślenie jest jednak bardziej staroświeckie, myślę, że bez względu na to, co by się robiło i zbaczało "ze swojej drogi" ona sama cię odnajdzie. Dla fanów i nie fanów Universe, bardzo ciekawy wywiad z Elo Badurą, z członkiem zespołu Universe, przyjacielem Mirka Breguły, nauczycielem muzyki - przeprowadził Leonard Paszek.

czwartek, 22 marca 2012

„Piękne i jedna gruba”


Nikt nie zna ich imion. Nikt ich nie spamiętał. 
Był dół. Nie ma dołu. Jest połowa sierpnia.
Wzgórze nad stawami, drzewa jeszcze młode. 
Jedzie na furmance kilka ze Bzur kobiet. 

Mieli zamiar zabić (po to były pałki) 
Żydówki ubrane w koszulki i majtki. 
Nikt nie zna ich imion. Nikt ich nie spamiętał. 
Ocalały słowa z powojennych zeznań; 

kto zabił i ile (gdzie okuli pałki) 
ubranych Żydówek w koszulki i majtki. 
Jeden zatłukł cztery. Drugi zgwałcił jedną. 
Pięciu ją gwałciło. Jeden zapamiętał. 

Budzi się historia w pożółconych księgach. 
Nad boczkowskim lasem znów się niebo ściemnia. 
Szepczą nad stawami głosy martwych kobiet; 
trwalsza ludzka pamięć czy wodne sitowie? 




* tytuł w cudzysłowie, bowiem słowa pochodzą  z 1948 roku, ze zeznania świadka, który widział Żydówki, przewożone na furmankach, tuż przed bestialskim ich zamordowaniem w okoliczach Bzur w 1941 roku.