poniedziałek, 4 lutego 2013

Sesje

   Wczoraj obejrzałam "Sesje" z Helen Hunt do połowy, ale nie dlatego, że film mnie znużył.
Oglądałam go w towarzystwie gości z Polski i śmiało dzisiaj mogę powiedzieć, że film ten najlepiej oglądać w samotności.
   Być może nasze wspólne zakłopotanie wytworzyło zakłócenia w odbiorze. W każdym bądź razie: net zawiódł i wszyscy odetchnęli z ulgą. Jednak dam sobie uciąć rękę, że każde z nas wrócić w swojej samotni i obejrzy film do końca.
   "Sesje" przypomniały mi o wierszu "z cyklu z Jolką", który napisałam kilka lat temu. Pewnie teraz napisałabym go inaczej.
   Jest to jeden z najbardziej moich osobistych tekstów. Ukazał się w "Genach" (rok wydania 2011), chociaż musiałam o niego walczyć z wydawcą.
Oto on.
Sami oceńcie, czy nie jest zbieżny ze scenariusze filmu "Sesje"?




to będzie smutny wiersz, o sensie życia, w tonacji czarno-białej

Ludzie dzielą się na dobrych i złych.
Jolka mówi, że jest zła. Marzy,
by on się nigdy nie urodził,
        kiedy moje marzenia sprowadzają się
        do kwitnących storczykami łąk,
        na wapiennych wyspach Olandii.

Mówię Jolce, że znam taką poetkę,
po polio. Jest szczęśliwa nawet,
gdy się przewraca, a Jolka,
         że to ogromna różnica pomiędzy
         po, a w trakcie i przez
         ponad dwadzieścia lat.

Przed nim wykonałam striptiz
w przedpokoju. Przy świetle, 
przy żarówce setce. Szczypał mnie.
        Nikomu, niczego w życiu  
        nie zazdrościłam, tak jak jemu,
        że nie chodzi do szkoły.

On nigdzie nie chodzi. Czyta
o żywotach świętych. Ogląda
religijne filmy. Kartkuje 
         papieskie albumy. Ma zajęcie:
         śledzi zanikające mięśnie.
         Mówią, że to wszystko po coś, 

choć nie wiedzą po co
on się urodził. Nie dlatego,
przecież, żeby oglądać mnie nagą. 
         Za to ja na pewno po to, 
         bym mogła się przed nim, 
         wtedy, rozebrać.