czwartek, 18 kwietnia 2013

Kopciuszek i przeznaczenie






 

Beata idzie do niemieckiej wróżki
za dwadzieścia pięć euro
dowie się jak długo tu zostanie
tak myśli dopóki nie poznaje Miriam
 
Miriam kładzie karty i wmawia dziewczynie
że wszystko zależy od niej samej
że zawsze są dwie drogi
którymi może podążać
 
Beata chce znać przeznaczenie
i jeśli już nie imię swojego księcia
to przynajmniej miejsce w którym go pozna
w końcu płaci dwadzieścia pięć euro
 
Miriam radzi zaufać sobie inaczej
żaden z nich nie okaże się księciem
ani ten młody brunet z dalekiego kraju
ani starszy obrzydliwie bogaty blondyn
którzy stoją przy Beacie
w kartach
 
Miriam na Beacie nie zarobi
Beata drugi raz nie przyjdzie
bo są kobiety jak narody
którym trudno wznieść się ponad
powszechnie przyjęte poglądy



                                                                  












                                            fot.. karty Tarota

środa, 17 kwietnia 2013

nadaj mi imię, a stworzysz mnie

Bożenka

Bożenka najpierw wyrzeka się języka
potem Polaczków a teraz swojej wiary
bo czyż człowiek nie jest obłąkany kiedy wierzy
że świat stworzony został w sześć dni

Świat Bożenki tworzy Max
konsekwentnie dzień po dniu
z niemiecką perfekcją
obdarza cennym oświeceniem

Bożenka usuwa historię
w gogle odwiedzanych przez nią stron
choć Max po polsku nie rozumie
i nie biłby jej jak ojciec matkę

Bożenka każdego dnia szlifuje niemiecki
by prowadzić z Maxm konwersacje
które nie przemieniają się w dyskusje
dlatego Max wierzy
że będą z niej jeszcze ludzie

a potem może zmienią jej imię

Jadwiga i Rhein



Jadwiga i Rhein

Jadwiga dzisiaj nie pracuje
lecz nadal ma czerwoną twarz
jakby bez przerwy obsługiwała
prasowalniczy stół z wytwornicą pary
 
Jadwiga nie pamięta albo nie chce
myśli o tych których mija
o transwestycie z kilkoma pieskami
o starcu z buteleczką lekarstw
 
Jadwiga chwali teraźniejszość
ponieważ na nią może liczyć
gdy gdzieś jej dziecko zostaje
zbyt młodą mamą
 
Jadwiga spogląda na rzekę
przy siedemset trzydziestym siódmym kilometrze
porównuje się do wyżłobionego koryta
przez powierzchniowy naturalny ciek

wtorek, 16 kwietnia 2013

To już nie jest tryptyk




Maria, Chińczycy i sroki
 
Maria mieszka na piątym piętrze
i nie chce wracać do Polski
choć jej niemiecki jest słaby
a mąż wraca późnym wieczorem
 
Maria mieszka w mieście ludzi
o wszystkich kolorach skóry
kształtach oczu i religiach
ale nie chodzi do Kościoła
 
Maria wsypuje sól do kąpieli
i je mandarynki bo wierzy
że uchronią ją przed nowotworem
i kosztują mniej niż jedno euro
 
Maria nie chodzi na spacery
siedzi na balkonie i obserwuje
jak sroki doprowadzają
małego ptaszka do rozpaczy
 
Maria chce wstać i rzucić w nie
mandarynką ale przypomina sobie
że na szóstym mieszkają Chińczycy
dla których sroka jest symbolem radości
 
Maria zaczyna płakać zbyt cicho
żeby sama mogła się usłyszeć
więc nadal nie chce wracać
Wstaje i wstawia wodę na ryż


Elżbieta też nie chce wracać do Polski

 
Niemiecki Elżbiety nie jest wcale lepszy
chociaż ma niemieckiego Freunda
musi pracować i pracuje
jak większość Polek w Niemczech
 
Elżbieta myje starych ludzi
odwdzięczają się jej uśmiechem
i dziesięcioma euro za godzinę
Tych ludzi jest coraz więcej
 
Elżbieta ma coraz mniej sił
więc zaczyna boleć ją głowa
jak niemiecką Frau
i Freund przestanie być zadowolony
 
Elżbieta będzie szukać innego Freunda
bo nie chce spać w kontenerach
z satelitarną anteną na dachu
i powiewającą biało–czerwoną flagą
 
które mijam wjeżdżając na most
łączący Düsseldorf z Neuss


Ola
 
Olę od marzeń boli dupa
(sama tak żartuje)
choć nadal jej szklanka
jest w połowie pełna dotąd
dokąd ma ważną kartę zdrowia
 
Oli nikt nie zmuszał
nie porywał z dyskoteki
nie odebrał paszportu
nie wie czy żałuje
 
Ola przesypia podwieczorki
bo największy ruch jest w porach
na Mittagessen




Selekcja

Hanna wybiera inaczej
puszcza się w domu za prezenty
kiedy przestaje je dostawać
nie wpuszcza do domu

Hanna bierze następnego kochanka
jest przystojnym Holendrem
dla niego nawet zmieni status
na fejsie

Hanna ma i imię i urodę po babce
która umarła na śniegu
w tym samym kraju
w którym pragnie umrzeć Hanna




 Tak dawno nie pisałam, że nie wiem czy jeszcze potrafię. Ostatni wiersz napisałam w czerwcu 2012 roku. A te trzy, które złożyły się na "Tryptyk nowej emigracji" wczoraj. Lecz  to nie znaczy, że pisałam je od lipca ubiegłego roku. 

poniedziałek, 4 lutego 2013

Sesje

   Wczoraj obejrzałam "Sesje" z Helen Hunt do połowy, ale nie dlatego, że film mnie znużył.
Oglądałam go w towarzystwie gości z Polski i śmiało dzisiaj mogę powiedzieć, że film ten najlepiej oglądać w samotności.
   Być może nasze wspólne zakłopotanie wytworzyło zakłócenia w odbiorze. W każdym bądź razie: net zawiódł i wszyscy odetchnęli z ulgą. Jednak dam sobie uciąć rękę, że każde z nas wrócić w swojej samotni i obejrzy film do końca.
   "Sesje" przypomniały mi o wierszu "z cyklu z Jolką", który napisałam kilka lat temu. Pewnie teraz napisałabym go inaczej.
   Jest to jeden z najbardziej moich osobistych tekstów. Ukazał się w "Genach" (rok wydania 2011), chociaż musiałam o niego walczyć z wydawcą.
Oto on.
Sami oceńcie, czy nie jest zbieżny ze scenariusze filmu "Sesje"?




to będzie smutny wiersz, o sensie życia, w tonacji czarno-białej

Ludzie dzielą się na dobrych i złych.
Jolka mówi, że jest zła. Marzy,
by on się nigdy nie urodził,
        kiedy moje marzenia sprowadzają się
        do kwitnących storczykami łąk,
        na wapiennych wyspach Olandii.

Mówię Jolce, że znam taką poetkę,
po polio. Jest szczęśliwa nawet,
gdy się przewraca, a Jolka,
         że to ogromna różnica pomiędzy
         po, a w trakcie i przez
         ponad dwadzieścia lat.

Przed nim wykonałam striptiz
w przedpokoju. Przy świetle, 
przy żarówce setce. Szczypał mnie.
        Nikomu, niczego w życiu  
        nie zazdrościłam, tak jak jemu,
        że nie chodzi do szkoły.

On nigdzie nie chodzi. Czyta
o żywotach świętych. Ogląda
religijne filmy. Kartkuje 
         papieskie albumy. Ma zajęcie:
         śledzi zanikające mięśnie.
         Mówią, że to wszystko po coś, 

choć nie wiedzą po co
on się urodził. Nie dlatego,
przecież, żeby oglądać mnie nagą. 
         Za to ja na pewno po to, 
         bym mogła się przed nim, 
         wtedy, rozebrać.

środa, 23 stycznia 2013

Karma dla psa

fot. ja - na zdjęciu Misiek.


Nie ma psa - powiedziała mama, kiedy zadzwoniła późnym
popołudniem. Mama spędziła kilka dobrych dni u mnie.
Nazywała mnie swoją córeczką, a ja ją moją mamusią.
Jadzia od Koclęgów zajmowała się psem.
Duży był i kudłaty, i uwielbiał lizać.
 
Ale Jadzia nie lubiła lizania, odpychała psa,
a on i tak wskakiwał na jej kolana. Uciekał i wracał.
Obwąchiwał ludzi na przystankach, wył nocami,
bo w nikim nie wywąchał mamy.
Mama musiała wracać.
 
Nie ma psa – powiedziała mama, kiedy zadzwoniła późnym
wieczorem, gdy już rozpakowała walizkę z psiej kiełbasy
i kaszy jaglanej, którą dostała w kościele dla najbiedniejszych
w Unii Europejskiej i wyciągnęła z torebki szczotkę
z prawdziwego włosia do czesania sierści.
 
Szukała, szukała. Wołała, wołała: Misiek, Misiek.
Pies wabił się Misiek jak przystało na porządnego
psa ze wsi, choć nie był swój. Przyplątał się tam
niczym moja mama. Obcy był. Stary był.
I nie lubił dzieci.
 
Nie ma psa – powiedziała mama,
kiedy podniosła już słuchawkę. Czekała.
Czekała. Czekała.
Następnego roku zmarła Jadzia.

czwartek, 29 listopada 2012

Niebajka w formie bajki z okresu peerelu


   Dawno, dawno temu, za górami, za lasami,
nad rzeką Białą, mieszkał Pierwszy Sekretarz
z żoną i córeczką. Byli nowi w obcym miasteczku
i nikt nie kochał ich tak, jak na to zasługiwali.
   Każdy Sekretarz winien mieć syna. Na przykład
w takich słusznie politycznych Chinach, córki
nie rodzą się jako pierwsze. I nastąpiło olśnienie,
jak to zwykle bywa, za sprawą magicznego napoju
albo podszeptu Złego z baśni o „Królowej Śniegu”.
Tyle, że akurat czas bawił się w „Nowe szaty króla”.
   Sekretarz doszedł do wniosku, że winę za
niewdzięczność ludu, ponosi w całości: żona
oraz córka, co nie chciała być chłopcem.
Regularnie, więc kosztował napoju, aby lżej
mu było nieść swojego pecha. A niewierny lud,
w który chciał obnażyć nagość władzy, dbał,
by napoju Pierwszemu nigdy nie zabrakło.
   Pił rano i wieczorem, że nawet nie zauważył
jak żona powiła upragnionego syna. Chłopak był,
a jakby go nie było, czasem spuszczał sobie krew,
żeby sprawdzić czy żyje. Czas nie goił ran,
być może dlatego, że zaczął przyśpieszać: ktoś
przeskoczył płot, wstawił krągły stół, zburzył mur
w sąsiednim kraju, a jeden przez drugiego krzyczał:
    „ umarł król, niech żyje król”.
Żona jakby nie słyszała i jakby niema była. Zabił ją
tyle razy, że trudno zliczyć, choćby każde z was do
liczenia wystawiło wszystkie palce. Jako pierwszy
Pierwszy wziął swój czerwony krawat, lecz ten zawiódł
niczym sierp, niczym młot, niczym sojusznicza flaga.
   Kupił, więc sobie nowy, z prawdziwego, chińskiego
najlepszego jedwabiu. Nawet trochę się zastanawiał: ile
poczwarek nie przekształciło się w dorosłych osobników,
które mogłyby zniszczyć nić, zanim zawiązał go na zawiasie
i skoczył w górę, hen, jeszcze raz, ale za to jak! Że cały,
cały niewdzięczny lud przyszedł złożyć ostatni goździk
na jego grobie.