Dawno, dawno temu, za górami, za lasami,
nad rzeką Białą, mieszkał Pierwszy Sekretarz
z żoną i córeczką. Byli nowi w obcym miasteczku
i nikt nie kochał ich tak, jak na to zasługiwali.
Każdy Sekretarz winien mieć syna. Na przykład
w takich słusznie politycznych Chinach, córki
nie rodzą się jako pierwsze. I nastąpiło olśnienie,
jak to zwykle bywa, za sprawą magicznego napoju
albo podszeptu Złego z baśni o „Królowej Śniegu”.
Tyle, że akurat czas bawił się w „Nowe szaty króla”.
Sekretarz doszedł do wniosku, że winę za
niewdzięczność ludu, ponosi w całości: żona
oraz córka, co nie chciała być chłopcem.
Regularnie, więc kosztował napoju, aby lżej
mu było nieść swojego pecha. A niewierny lud,
w który chciał obnażyć nagość władzy, dbał,
by napoju Pierwszemu nigdy nie zabrakło.
Pił rano i wieczorem, że nawet nie zauważył
jak żona powiła upragnionego syna. Chłopak był,
a jakby go nie było, czasem spuszczał sobie krew,
żeby sprawdzić czy żyje. Czas nie goił ran,
być może dlatego, że zaczął przyśpieszać: ktoś
przeskoczył płot, wstawił krągły stół, zburzył mur
w sąsiednim kraju, a jeden przez drugiego krzyczał:
„ umarł król, niech żyje król”.
Żona jakby nie słyszała i jakby niema była. Zabił ją
tyle razy, że trudno zliczyć, choćby każde z was do
liczenia wystawiło wszystkie palce. Jako pierwszy
Pierwszy wziął swój czerwony krawat, lecz ten zawiódł
niczym sierp, niczym młot, niczym sojusznicza flaga.
Kupił, więc sobie nowy, z prawdziwego, chińskiego
najlepszego jedwabiu. Nawet trochę się zastanawiał: ile
poczwarek nie przekształciło się w dorosłych osobników,
które mogłyby zniszczyć nić, zanim zawiązał go na zawiasie
i skoczył w górę, hen, jeszcze raz, ale za to jak! Że cały,
cały niewdzięczny lud przyszedł złożyć ostatni goździk
na jego grobie.