środa, 30 listopada 2011

Lektor

Bogdan mówi: napisz wiersz świąteczny z Jolką,
bo Jolka to nie byle kto, choć nie czyta książek,
tej o sobie też nie, to Jolka nadaje się
na bohaterkę filmu Agnieszki Holland.

Codziennie rano wstaje i jedzie do pracy.
I codziennie wraca. W niedziele znosi wózek.
I idą do Kościoła. Wieczorem kąpiel. Odkąd
ma podnośnik wannowy jest im dużo łatwiej.

Cały podnośnik, wraz z pilotem, jest wodoodporny.
Można go bez obaw używać w kontakcie z wodą.
Jedynie po kąpieli należy pilota odwiesić
i pozostawić do wyschnięcia.

Bogdan nie wie, że ja nie piszę wierszy
na zamówienie. Myśli, że jednak napiszę,
a on przeczyta na opłatku, zorganizowanym
przez artystów Polonii niemieckiej. Kto wie,

czy nawet i nie holenderskiej, jak ostatnio.
Bogdan czyta tak, że wszyscy płaczą,
tam, gdzie płakać winni i śmieją się
w odpowiedniej chwili. To sztuka

umieć rzucać wzruszenia ludziom, którzy
z zachwytem raportują i proszą o więcej.
Bogdan też jest bohaterem, chociaż
o tym nie wie, jak brat Jolki.

wtorek, 29 listopada 2011

Sztuka wyboru

Zanim tata uderzył pierwszy raz mamę,
wybrałam ich na rodziców dlatego, że on grał
pięknie na fortepianie, a ona z wdziękiem nosiła
sukienki, które zamawiała dla niej babka u najlepszego
krawca w mieście. Nie wiedziałam jeszcze, że
krawiec szył je prawie za darmo, bo oboje łączyła
szczególna więź z obozu koncentracyjnego.

Tata był przystojny, pomijając odstające lekko
uszy, które od dziecka ukrywały pod blond
loczkami zakochane w nim bezdzietne ciotki,
stare folksdojczki z racją na czas wojny
na 2200 kalorii. Był śmiały i bezpośredni,
nie wiedziałam wtedy, że tylko po wódce.
Żal mi go było, gdy ciotki obsiadały tatę,
jak wrony cienką gałązkę wierzby, że uginał się
od tych wszystkich ”kra"; że mama nie jest
dla niego odpowiednią partią.

Postanowiłam dać im siebie; małą, ładną
dziewczynkę, ze wszystkimi aryjskimi cechami,
nawet uszy miałam od taty ładniejsze tzn.
mniejsze i przylegające do głowy. Po raz pierwszy
przestało mi się podobać, kiedy tata wyciągnął
ze skrzynki widokówkę od kolegi mamy z wojska,
na której było napisane "jesteś najśliczniejsza,
gdy wrócę, chciałbym się z Tobą spotkać". Zanim
przeczytałyśmy treść, piekły nas policzki z bólu
i ze wstydu, że tak źle wybrałyśmy, a potem
zrozumiałam; nie kocha się ludzi, bo na to zasługują 
i zostałam tam, gdzie mama.

piątek, 25 listopada 2011

zwiastun


tuż przed zaczyna się ziębnąć, aż do oddzielenia
mięśni od dwustu sześciu kosteczek. masz wrażenie,
że kowadełko, strzemiączko, młoteczek wracają
do łuków skrzelowych, ale nie słyszysz plusków
wód płodowych, wewnętrznych głosów, pisków,
ani sprzężeń - absolutnie nic - cisza.
nie widzisz światła, tunelu i żadnego filmu
jak babcia stawia przed tobą na ganku kakao,
rodzisz dziecko, czy kolejny raz wychodzisz za mąż,
widzisz pogłębiającą się ciemność.


padłeś - powstań, wstajesz, jesteś w tym samym miejscu,
ja akurat w Düsseldorfie na starym mieście, nie było mnie
zaledwie minutę, uklękłam i nie reagowałam,
przechodnie zrobili kółeczko, pytali, czy wezwać karetkę,
ale miałam tylko wilgotne spodnie, chyba się posikałam.
 
zmartwychwstałam i czuję się lepiej niż przed reklamą
śmierci. jak dziecko mam stłuczone kolana.

czwartek, 17 listopada 2011

Dwanaście prac

Klucz

Człowiek jest tak chory
jak to, co ukrywa.
Wie o tym dobry Bóg.

Nie żyje. Potknął się
nie jeden raz, lecz w środę
spadł również  ze schodów.

Bóg dał mu kilka dni na zrozumienie
syna, że rodziną jest się dzięki miłości,
a nie dzięki więzom krwi.

Nie wszyscy mają tyle
szczęścia, więc przepadają
wraz ze swoimi sekretami.

Jaką masz tajemnicę?
Przecież w każdym zamku
jest też sala tortur.

***

a numer mój sześćdziesiąt osiem

Urodziłam się wbrew naturze. Mama schudła
do porodu, chociaż babcia dbała o nią jak o swoją
matkę, po powrocie z Ravensbrück. Wyglądały
podobnie; z wydętymi brzuchami, z twarzami,
obrzuconymi krostami. Potem znowu Bóg chciał,
bym umarła, lecz lekarka włożyła mnie do balii
z zimną wodą i gorączka skończyła się tylko
zapaleniem ucha. Siedziałam zmęczona bólem
na kolanach taty, ale to ja ściągnęłam na siebie
kawę. Na pamiątkę zrobiono fotografię buźki
z ustami w podkówkę i obłożonych opatrunkami
kończyn. Jestem na niej. Jestem jeszcze
na kilkunastu smutnych, innych, schowanych
głęboko w czerwonym pudełku za książkami.
Odkąd sama robię zdjęcia, uśmiecham się.
Nie ma nic bardziej zwodniczego od uśmiechu.
Myślę sobie, że jeśli was oszukam to i siebie
uratuję.

***

pętliczek, czerwony stoliczek, na kogo wypadnie


czy bije, krzyczy, czy mocno trzyma i szczypie
i co robi matka, czy też krzyczy,
czy nadal uprzejmie segreguje gazety.
może leży z nimi nieodpowiednio na stoliczku,
być może leży, upadła, może omdlała, zdziwiona,
że tyle krwi, tyle krwi, tyle krwi wypływa
z jednego potłuczonego nosa.

czy bije, krzyczy, czy mocno trzyma i szczypie,
i co robi najpierw, najpierw sadza na kolana,
pyta, jak mocno go kocham, a potem szczypie.
chcesz zejść z kolan, przytrzymuje i krzyczy;
jesteś taką samą suką jak ona, tylko czekać,
tylko czekać, aż dostaniesz cieczki i byle pies,
byle pies cię wyrucha, a potem bęc.

jeśli jest zwinna może uciec do łazienki,
na klatkę,  a potem do piwnicy,  przeczekać może, może,
może nawet wsiąść do pociągu byle jakiego z kamieniami
w gardle, z zaciśniętymi pięściami, najczęściej boso. konduktor,
konduktor to pikuś w porównaniu z facetem w garniturze,
którego wszystko denerwuje, chyba, że akurat matka zaklinuje się w progu,
no to wtedy na kogo wypadnie na tego bęc, bęc, bęc, bęc, bęc, bęc, bęc, bęc

***

podróż do krainy słodyczy

- bratu

białe ściany, góry pościeli na tapczanach.
bawimy się żołnierzykami. za drzwiami
toczy się wojna, czym głośniej, tym ciszej
walimy klockami w nasze wojska. to czas
największych i najdłuższych bitew.

tak łatwo zasypiasz, wystarczy, że przeczytam
kilka stronic. wierzymy w cud (jak Marynia z baśni,
której miłość do dziadka do orzechów jest w stanie
zdjąć czar z pokracznej figurki), ale nie nadchodzi.
pewnie dlatego, że to mysi król.

lepimy baby z piasku. jesteś bardziej cichy niż inne
dzieci, za to ja mielę językiem, jakbym mieszała im
w głowach  myśli, nie dopuszczam pytań i tak powstanie
mit, że jestem ta silniejsza. nie jestem, chociaż
w moich żyłach płynie więcej krwi.

***


Samobójstwo jest zwykle uważane za dzieło rozpaczy. Jeśli
ta opinia odpowiada prawdzie - a wcale nie jest pewne, czy odpowiada
prawdzie zawsze, bo literatura (a i życie) zna samobójstwa, które z
rozpaczą niewiele mają wspólnego - aby zrozumieć psychologiczną dynamikę
samobójstwa, trzeba badać rozmaite formy rozpaczy, które nas do śmierci
zbliżają czy do niej popychają.
     - Stefan Chwin - "Samobójstwo jako doświadczenie wyobraźni"


Rozpacz

Mój tata nie był zrozpaczony. Bał się.
Mówił, że po niego przyjdą. Tam, gdzie
udał się, miało ich nie być. Tego był pewien.

Nigdy nie wahał się, użyć słów ani ręki.
Był dużym mężczyzną. Przystojnym
i eleganckim. Nie lubił pięknych kobiet,
lecz je kochał. Nie umiał się zdecydować,
którą bardziej.

Mój tata wierzył ludziom w zło w ustach.
Powtarzał je krzykiem. Chowaliśmy się
pod kołdry, ale wyciągał nas po kolei.
Podnosił do góry jak prosięta, żeby
spojrzeć w oczy. Nie bał się.

Mój tata zawsze szukał kluczy,
drobnych i mojego ojca. Czasem
był nim sekretarz, który jeździł
czarną wołgą. Czasem lekarz od spraw
kobiecych, co mieszkał blisko dworca.
Czasem któryś ze Skaldów.

Mój tata nie był zrozpaczony.
Zawiązał krawat i przykurczył nogi.

***

przedstawienie

widok jest tragiczny; dres adidasa,
podkurczone nogi, solidny krawat,
sina twarz, krew z nosa i z ust,
i czerwony znak na szyi po
przetarciu skóry, oczy,
nie pamiętam.

kiedy odcina się, rzęzi. to resztki
powietrza wydostają się z płuc.
nachylasz się, myślisz - żyje;
- a kuku, jestem śmierć,
możesz mnie powąchać,
możesz mi naskoczyć
i włożyć do worka.

***

Dzisiaj tutaj posprzątam

jestem na cmentarzu. mam takie fajne rękawiczki,
w których widać tipsy. powinnam odmalować cyfry.
teraz trzeba blisko podejść, żeby je odczytać.
nie zrobię tego. tak jest dobrze. nie gniewam się
jak odszedł. gniewam się jak żył. mój syn
nazywał go grubą Bertą i grał z nim "dla Elizy"
na keyboardzie. piekące i gorące. wspomnienie
kłujące w oczy. wylewa się i płynie. wykrzywia
twarz jakby miała się rozsypać. pojawia się
gość z ryżową szczotką. jego uścisk przeraża mnie
śmiertelnie. o nic nie pyta, a ja czuję się jak ryż,
który leży obok mydła.

***


a u mnie tato ciągle lato i kwitną maki

nad tobą chłód, wrzosy i marmur.
ktoś poprawił literki pędzlem
z czarną farbą. choinkę wyciął,
tę z ogrodu, bo ciut za blisko
rosła grobu i trzeba było
ją przesadzić.

nic nie powiem, dosyć jej fartuch
wypił soli. nadal to boli,
każde z imion. obarcza tylko
siebie winą. i gdybyś widział
oczy mamy, nie dałbyś: kreślić,
ciąć, tej pani.

***

Dorotka

Nie wiem, jak to jest stracić mamę w szóstej klasie
i dziewictwo na klatce schodowej z żołnierzem.
Mieć brzuch i nie mieć dziecka.

Wiem, jak to jest; zdążyć przed gniewem.,
zamknąć się w łazience, leżeć na posadzce,
nadsłuchiwać, czy udało się uciec matce.

Nawijam włosy na różowe wałki, by rano potrząsać
loczkami, jak ty. Dwa aniołki z pierwszej ławki.
Nie brakuje nam skrzydeł.

Wznosimy się ponad wszystkich, z którymi przyszło,
czy nie przyszło, nam mieszkać. Codziennie,
aż do zmierzchu.

Bywa, że spotykamy się na cmentarzu. Odwracamy
twarze w przeciwne strony świata. Nie lubimy siebie,
gdy każda odnawia przeszłość.

Już nie dowiem się; jak traci się matkę w szóstej klasie,
dziewictwo na klatce schodowej z żołnierzem.
Mieć brzuch i nie mieć dziecka.

Ty wiesz; jak to jest być szybką, zamknąć się w łazience,
leżeć. Mam jeszcze wosk w skrzydłach. Ty nie,
nie musisz nadal skręcać włosów.

***

Nomada

Swędzi mnie pieprzyk na plecach.
Damian podrapał swój i umarł. Nie od razu,
po przerzutach. Miał tego raka wszędzie.
Płakał, kiedy zrobili mu ostatni rezonans.

Mama też miała czerniaka. Jeszcze zanim
ja się urodziłam. Może dlatego mnie nie chciała.
Jestem, bo babka zapytała: - chyba po to
pobierają się ludzie, żeby mieć dzieci?

 Nie przywiązuję się do niczego. Nie kolekcjonuję.
Zostawiam domy jak roztargnieni rękawiczki
w tramwajach. Gubię przyjaźnie.
Żal mi tylko nazajutrz.

***

wizyta

nie lubię oplatać słów bluszczem. walę prosto z mostu,
dlatego mama przeze mnie płacze. wiem, że to źle,
ale uczyłam się dyplomacji, siedząc pod drzwiami
z nożem do krojenia powszedniego chleba.

noc w noc oszukujemy siebie, wymyślamy kłamstwa
w rozpaczliwej nadziei, że jutro staną się prawdą.
i stają się. po śmierci miałyśmy być szczęśliwe,
obiecałyśmy to życzliwemu Bogu, a modlimy się

o reinkarnacje. odjeżdża autobus. wskakuję jeszcze
z paczką papierosów i rozmienionymi pięć euro, żeby
mama miała na ubikację. czeka ją długa podróż,
bo ona boi się latać, znikąd donikąd.

***

Joanna Fligiel

Wszystko się od czegoś zaczyna:
od odry, od gorączki po odrze,
od matki niedoszłej baletnicy,
od ojca niespełnionego pianisty i od dysleksji,
od atropiny, którą wkrapiano mi przez lata
w zdrowe oczko albo od całego dorastania
pod kołdrą i nadaje się imię, i nazwisko.


Wszystko się na coś zwala:
na odrę, na gorączkę po odrze,
na matkę niedoszłą baletnicę,
na ojca niespełnionego pianistę i na dysleksję,
na atropinę, którą wkrapiano mi przez lata
w zdrowe oczko albo na to całe dorastanie
pod kołdrą. W końcu nadaje się imię:
Niewarto. Dzisiaj mam tylko nazwisko,
które nadal wymawiają jakbym była żartem.

środa, 9 listopada 2011

gesucht und nicht gefunden (szukać i nie znaleźć) - Remscheid 2011

znajduję tylko ławeczkę. może to nie to samo miejsce?
kilka lat temu przycinałam tu bukszpan. równiutko.
tak jak wujek składał spodnie w kantkę, nawet po pijaku.
teraz w prostokącie pleni się krzewuszka cudowna jak chce.

kamień z nazwiskiem Jörga zniknął, niczym dżinsowa spódniczka
z paczki, marzenie każdej nastolatki w peerelu. ta akurat znalazła się
na tłustym tyłku córki kierowniczki poczty. szczęście przychodziło
wówczas przeważnie od obcych.

dopóki wujek Jörg żył, regularnie pojawiało się i u nas
przed świętami. czekaliśmy z wypiekami na twarzy. 
złotka po czekoladkach mieniły się wyobrażaniami
o wspaniałym zachodzie.nikt z nas go nie przeliczył
tony uszczelek,  które pomimo rękawic
parzyły wujka w ręce.